Bez niej jej wielka chęć zmiany nie doszłaby do skutku. To ona robiła za podstawę całego jej nowego życia. Ona pokazała jej piękno, które każdego wieczoru tworzyła na płótnie, to ona wprowadziła ją do środowiska ludzi, którzy są wiecznie szczęśliwi i jedyny ich problem to czy wybrać kawę czy herbatę. To dzięki niej zaczęła się uśmiechać na ulicy, gdy tylko zza chmury wyjrzało słońce. Choć oczywiście nie zawsze. Bardzo często odnosiła dziwaczne wrażenie, że jest tak zmęczona byciem szczęśliwą, że musi pobyć sama, wyjechać gdzieś do lasu czy nad morze i po prostu popatrzeć w wodę i pozwolić wszystkim skumulowanym emocjom ulotnić się, aby spokojnie zawędrowały pod niebo.
Z początku się broniła. Nie chciała pozwolić sobie na zbliżenie się z Liz. Bała się. Ba, była przerażona. Jakieś histeryczne uczucie podpowiadało jej, że nigdy w życiu nie wolno jej przekroczyć tej niewidzialnej granicy - że powinna wszystkich trzymać na dystans, że zaufanie powinno być dla niej jak miłość - nigdy nie wykorzystane, pozostawione w jakimś zakurzonym kącie umysłu. W jej głowie krążyła nieustannie myśl, której nikt nigdy jej nie powiedział, zwyczajnie sama to sobie uświadomiła, bądź wmawiała - Nigdy nikogo nie kochaj, bo będziesz cierpiała. Zupełnie tak, jak po śmierci taty. Ale Liz nie dała za wygraną. Nie wiedziała dlaczego o nią walczyła. Dlaczego tak strasznie chciała się przebić przez te wszystkie mury wybudowane naokoło jej osoby. Była wytrwała i jej się udało. Dotarła do każdej informacji o Emilii, do każdego wspomnienia, które sprawiło, że przeszły na miano najlepszych przyjaciółek.
Ciepły wiatr rozsypywał jej długie ciemne włosy po łopatkach, gdy jej nogi prowadziły ją po twardej nawierzchni. Na Westminster Bridge Road było zawsze mnóstwo turystów ze względu na historycznego Big Bena mieszczącego się przed nią po lewej stronie, a dziś nie mogło być inaczej. Dochodząc do połowy mostu stanęła przy murku i wychyliła się przez niego do wody. Tam też nic się nie zmieniło. Jej kolor był zielony, a to dlatego bo, nie oszukujmy się, Tamiza jest strasznie brudna. Przypatrywała się nurtowi wody, przysłuchując się licznym zagranicznym językom zasłyszanym za swoimi plecami.
- Em! - Usłyszała jak zwykle pełen szczęścia dźwięk głosu przyjaciółki. Odwróciła głowę w jej stronę i z delikatnym uśmiechem czekała aż do niej podejdzie. Blondynka dopadła ją i ucałowała w policzek. - Nie uwierzysz! - Mówiąc to zaczęła grzebać w torbie, aby po chwili podać brunetce kopertę beżowego koloru. Dziewczyna zerknęła na Liz aby się upewnić, że może to otworzyć. W środku było ślicznie ozdobione zaproszenie, głoszące kilka linijek tekstu:
Victoria Bosanko & Tomislav Miličević
mają zaszczyt zaprosić
Elizabeth Hemingway wraz z osobą towarzyszącą
na uroczystość zaślubin,
która odbędzie się 05 lipca 2011 roku w Elounda na Krecie.
- Że co? - Liz przewidziała to pytanie i przygotowała sobie na nie odpowiedź, którą wygłosiła z szybkością światła.
- Jedź ze mną. Rozmawiałam dzisiaj z Vicky. Powiedziała, że bardzo chciałaby cię poznać, zaproponowała żebyśmy we dwie spędziły z nimi wakacje.
- Liz...
- Właściwie to niezupełnie, bo oni wyjadą na dwa tygodnie gdzieś tam na podróż poślubną.
- Liz, daj mi coś powiedzieć..
- Ale byśmy popilnowały ich kotów. - zawiesiła na chwilę głos, zupełnie nie słysząc niczego oprócz własnych słów - Chyba je mają. I masz niepowtarzalną szansę żeby spotkać Tomo!
- Ale Liz... przecież wiesz że nie mogę.
- Em, proszę! Dlaczego niby?
- Muszę pracować do końca wakacji. Wyprowadzam się, Liz, muszę mieć po pierwsze pieniądze, a po drugie spokój żeby się porządnie ogarnąć.
- Możesz znaleźć sobie pracę tam. Wyobrażasz sobie? Los Angeles!
- Nie, nie wyobrażam sobie. Nie mam kasy, żeby je wydawać na jakieś podróże.
- Przecież i tak ci ten twój ojczym opłaci mieszkanie w Paryżu, więc daj spokój.
- Mam prawie 22 lata, chcę się uniezależnić. A ty, wredna kobieto, mi nie dajesz!
- I tak ze mną pojedziesz. Mówię ci.
Zerknęła na Liz, obdarowując ją wzrokiem proszącym o pozostawienie jej biednej duszy w spokoju.
- Nie.
Ciemność starała się zalać całe pomieszczenie, gdzieniegdzie ustępując miejsca światłu bijącemu z latarni na ulicy. Maleńka lampka oświetlała delikatnymi promieniami książkę, którą Emilia starała się czytać myśląc o czym innym. Niestety, czegoś takiego jak podzielności uwagi jej umysł nigdy nie będzie w stanie opanować. Tomo Milicevic. Shannon Leto. Jared Leto. Kto by nie chciał ich poznać... Ale była twardą realistką, wyprowadzka do Francji to nie takie byle co, tylko dużo spraw do załatwienia, na które czas miała zmarnować opierdalając się w Los Angeles, gdzie z drugiej strony prawdopodobnie przeżyłaby coś niesamowitego. No, Los Angeles! Miasto Aniołów. Ta nazwa zawsze wywoływała u niej ciarki. Taka szansa, ale niestety. Gdyby to było rok wcześniej, albo później. Ale nie teraz. Myślała tak głęboko, że z trudem do jej świadomości przebił się dźwięk pukania do drzwi. Uniosła głowę zdezorientowana, zaczesując włosy do tyłu. Zerknęła na Liz w bluzeczce i majtkach, po czym spojrzała na zegarek.
- Co się stało? Czemu jeszcze nie śpisz? Jest druga w nocy.
- No właśnie... Rozmawiałam trzy godziny temu z twoją mamą. Zastanawiałam się czy ci powiedzieć jutro czy teraz, ale skoro nie śpisz.. Twoja mama zarezerwowała nam bilety na za trzy dni.
- Jakie bilety?
- Na Kretę, grubasie.
Patrzyła chwilę w oczy przyjaciółki, próbując zmusić swój mózg do szybszego łączenia faktów. Bilety, Kreta.. ślub, Kreta.. no to chyba to.
- Ale.. - Emilia już chciała wygłosić o wiele za długą mowę na ten temat, ale bezczelnie jej przerwano.
- Nie masz nic do gadania, pakuj się, dziękować nie musisz, dobranoc. - wystrzeliła jak z procy i się odwróciła. Od razu zniknęła z jej pokoju, zostawiając zielonooką samą z swoim napływającym wybuchem pod tytułem 'Dlaczego nic mi nie powiedziałaś i dlaczego konsultujesz się za moimi plecami z moją własną osobistą matką'. Żeby dać ogromny upust swoim emocjom zatrzasnęła głośno książkę, choć i to nie poprawiło jej zbytnio humoru. Patrząc od rozmowy z przyjaciółką w jedno miejsce, wyłupiła oczy wciąż główkując czy aby na pewno nie miała zwidy i czy to się naprawdę dzieje.
- Kurwa - szepnęła i położyła się na łóżku, aby dotrzeć do leżącego tam telefonu. Wybrała kontakt z numerem do swojej mamy, ale dzięki bogu zauważyła godzinę w prawym górnym rogu i dotarło do niej, że jest głupia. Rzuciła aparat na szafkę nocną i oparła głowę o wielką poduszkę, w którą od razu się zapadła. Nawet już dała sobie spokój z myśleniem, to nie jej czas na tą czynność. Czując zapach świeżej pościeli i przyjemność rozluźniających się mięśni kategorycznie odmawiających jej już tej nocy posłuszeństwa, przymknęła powieki i oddała się marzeniom.
Uważała, że ta kobieta odkąd znalazła sobie faceta jest kompletnie nieznośna. Taka beztroska i pozbawiona rozsądku. Mimo, że starała się nie traktować Emilii jak dziecko, często, a nawet zbyt często po prostu jej to nie wychodziło.
- Może zjesz jabłuszko? - spytała odwrócona do niej tyłem i krojąc ogórka na desce.
- Mamo, nie zmieniaj tematu.
- Oh.. Emilko. - odwróciła się do niej, do gestykulacji używając noża. - Przecież ja ci daję wolną rękę.
- Boże. No właśnie chyba nie, skoro wysyłasz mnie na jakiś ślub na Kretę i do Stanów wbrew mojej woli!
- Jak nie chcesz, to nie jedź.
Patrzyła na nią, po czym oparła w bezradności czoło na dłoni.
- Mamo! Zapłaciłaś za ten bilet, po czym mi mówisz, że mogę sobie tak po prostu olać to, ile pieniędzy na to wydałaś? Zaraz mi powiesz, że marnowanie pieniędzy sprawia ci przyjemność.
- Bynajmniej. Po prostu wiem, że pojedziesz - mruknęła pod nosem, myśląc ewidentnie, że dziewczyna tego nie usłyszy. Ta wzięła po cichu głęboki oddech, po czym zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, aby nic więcej nie powiedzieć. Nie chciała tego ciągnąć, bo do niczego by nie doszło. Gdy jej mama miała zbyt dobry humor, po prostu nic nie dało jej się wytłumaczyć. Czas było sobie to powiedzieć - przegrała.
- Czyli załatwisz wszystko za mnie w związku z przeprowadzką?
- To, co uda nam się załatwić to zrobimy. Najważniejsze jest mieszkanie, bo już masz wszystko ustalone z uniwersytetem?
- Tak. Tylko pamiętaj, żeby mieszkanie nie było zbyt daleko od uczelni, bo będziesz mi stawiała transport.
- Wiem, Emilia, znam twoje okrucieństwo.
Tam nie było gorąco. Tam było zajebiście gorąco. Już na lotnisku czuła, że gdy tylko opuszczą budynek, to spłoną na miejscu.
- Ja stąd nigdzie nie idę. - odparła, cofając się dwa kroki do tyłu.
- O czym ty mówisz? - wcześniej rozpromieniona Liz spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jestem ubrana na czarno! Przecież ja nie dojdę nawet do tego zasranego autobusu!
Liz dała jej westchnięciem znać, iż jest to błahy problem i ruszyła w stronę obrotowych drzwi. Brunetka niechętnie poszła za nią, starając sobie wmówić, że jest tylko 25 stopni.
Kurwa, kurwa, kurwa!
To było słowo, które przeszło przez jej myśli najwięcej razy. Gdy weszły do autokaru, który miał ich dowieźć do Eloundy, czekała tam na nich kolejna niespodzianka - wszystkie okna były zamknięte na cztery spusty, a klimatyzacji zapewne to cacko nie posiadało. Liz rzuciła Emilii współczujące spojrzenie i odwróciła się do okna, aby podziwiać widoki. Dziewczyna wzięła z niej przykład i szybko zapomniała o temperaturze. Nigdy czegoś tak pięknego nie widziała. To miejsce było oazą spokoju. Ludzie zupełnie się nie spiesząc dążyli do swoich celów, kompletnie nie widząc już uroków miejsca swojego zamieszkania. To sprawiało, że czuła się stu procentową turystką. Ale nie przeszkadzało jej to zbytnio. Wybrzeża, o których Polska może sobie tylko pomarzyć, czysta woda - znów, jej ojczysty kraj może tylko podziwiać. Najlepiej z daleka, żeby nic nie zmajstrowali. Przejeżdżając krętymi pustymi drogami po których obu stronach piętrzyło się od drzew i piachu przez kilka metrów od drogi, czuła, że będzie to lato, które zmieni jej życie. Gdy uśmiech sam cisnął jej się na usta była gotowa przyjąć z otwartymi ramionami każdego rodzaju przygody i czekać aż wejdzie w życie scenariusz, który napisał jej los.
________________________________
Tak, tak, banalnie i zupełnie inaczej niż w prologu. Ale nie będę się tutaj mazgaić, chociaż oczywiście będzie tu tyle samo szczęśliwych momentów jak i tych drastycznie mniej przyjemnych. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście, ale początki jednak są najgorsze ;/ Ten odcinek - żal dupę ściska. A! I dziękuję bardzo wszystkim, którzy skomentowali prolog - niesamowity start ;)
*
- Że co? - Liz przewidziała to pytanie i przygotowała sobie na nie odpowiedź, którą wygłosiła z szybkością światła.
- Jedź ze mną. Rozmawiałam dzisiaj z Vicky. Powiedziała, że bardzo chciałaby cię poznać, zaproponowała żebyśmy we dwie spędziły z nimi wakacje.
- Liz...
- Właściwie to niezupełnie, bo oni wyjadą na dwa tygodnie gdzieś tam na podróż poślubną.
- Liz, daj mi coś powiedzieć..
- Ale byśmy popilnowały ich kotów. - zawiesiła na chwilę głos, zupełnie nie słysząc niczego oprócz własnych słów - Chyba je mają. I masz niepowtarzalną szansę żeby spotkać Tomo!
- Ale Liz... przecież wiesz że nie mogę.
- Em, proszę! Dlaczego niby?
- Muszę pracować do końca wakacji. Wyprowadzam się, Liz, muszę mieć po pierwsze pieniądze, a po drugie spokój żeby się porządnie ogarnąć.
- Możesz znaleźć sobie pracę tam. Wyobrażasz sobie? Los Angeles!
- Nie, nie wyobrażam sobie. Nie mam kasy, żeby je wydawać na jakieś podróże.
- Przecież i tak ci ten twój ojczym opłaci mieszkanie w Paryżu, więc daj spokój.
- Mam prawie 22 lata, chcę się uniezależnić. A ty, wredna kobieto, mi nie dajesz!
- I tak ze mną pojedziesz. Mówię ci.
Zerknęła na Liz, obdarowując ją wzrokiem proszącym o pozostawienie jej biednej duszy w spokoju.
- Nie.
Ciemność starała się zalać całe pomieszczenie, gdzieniegdzie ustępując miejsca światłu bijącemu z latarni na ulicy. Maleńka lampka oświetlała delikatnymi promieniami książkę, którą Emilia starała się czytać myśląc o czym innym. Niestety, czegoś takiego jak podzielności uwagi jej umysł nigdy nie będzie w stanie opanować. Tomo Milicevic. Shannon Leto. Jared Leto. Kto by nie chciał ich poznać... Ale była twardą realistką, wyprowadzka do Francji to nie takie byle co, tylko dużo spraw do załatwienia, na które czas miała zmarnować opierdalając się w Los Angeles, gdzie z drugiej strony prawdopodobnie przeżyłaby coś niesamowitego. No, Los Angeles! Miasto Aniołów. Ta nazwa zawsze wywoływała u niej ciarki. Taka szansa, ale niestety. Gdyby to było rok wcześniej, albo później. Ale nie teraz. Myślała tak głęboko, że z trudem do jej świadomości przebił się dźwięk pukania do drzwi. Uniosła głowę zdezorientowana, zaczesując włosy do tyłu. Zerknęła na Liz w bluzeczce i majtkach, po czym spojrzała na zegarek.
- Co się stało? Czemu jeszcze nie śpisz? Jest druga w nocy.
- No właśnie... Rozmawiałam trzy godziny temu z twoją mamą. Zastanawiałam się czy ci powiedzieć jutro czy teraz, ale skoro nie śpisz.. Twoja mama zarezerwowała nam bilety na za trzy dni.
- Jakie bilety?
- Na Kretę, grubasie.
Patrzyła chwilę w oczy przyjaciółki, próbując zmusić swój mózg do szybszego łączenia faktów. Bilety, Kreta.. ślub, Kreta.. no to chyba to.
- Ale.. - Emilia już chciała wygłosić o wiele za długą mowę na ten temat, ale bezczelnie jej przerwano.
- Nie masz nic do gadania, pakuj się, dziękować nie musisz, dobranoc. - wystrzeliła jak z procy i się odwróciła. Od razu zniknęła z jej pokoju, zostawiając zielonooką samą z swoim napływającym wybuchem pod tytułem 'Dlaczego nic mi nie powiedziałaś i dlaczego konsultujesz się za moimi plecami z moją własną osobistą matką'. Żeby dać ogromny upust swoim emocjom zatrzasnęła głośno książkę, choć i to nie poprawiło jej zbytnio humoru. Patrząc od rozmowy z przyjaciółką w jedno miejsce, wyłupiła oczy wciąż główkując czy aby na pewno nie miała zwidy i czy to się naprawdę dzieje.
- Kurwa - szepnęła i położyła się na łóżku, aby dotrzeć do leżącego tam telefonu. Wybrała kontakt z numerem do swojej mamy, ale dzięki bogu zauważyła godzinę w prawym górnym rogu i dotarło do niej, że jest głupia. Rzuciła aparat na szafkę nocną i oparła głowę o wielką poduszkę, w którą od razu się zapadła. Nawet już dała sobie spokój z myśleniem, to nie jej czas na tą czynność. Czując zapach świeżej pościeli i przyjemność rozluźniających się mięśni kategorycznie odmawiających jej już tej nocy posłuszeństwa, przymknęła powieki i oddała się marzeniom.
Uważała, że ta kobieta odkąd znalazła sobie faceta jest kompletnie nieznośna. Taka beztroska i pozbawiona rozsądku. Mimo, że starała się nie traktować Emilii jak dziecko, często, a nawet zbyt często po prostu jej to nie wychodziło.
- Może zjesz jabłuszko? - spytała odwrócona do niej tyłem i krojąc ogórka na desce.
- Mamo, nie zmieniaj tematu.
- Oh.. Emilko. - odwróciła się do niej, do gestykulacji używając noża. - Przecież ja ci daję wolną rękę.
- Boże. No właśnie chyba nie, skoro wysyłasz mnie na jakiś ślub na Kretę i do Stanów wbrew mojej woli!
- Jak nie chcesz, to nie jedź.
Patrzyła na nią, po czym oparła w bezradności czoło na dłoni.
- Mamo! Zapłaciłaś za ten bilet, po czym mi mówisz, że mogę sobie tak po prostu olać to, ile pieniędzy na to wydałaś? Zaraz mi powiesz, że marnowanie pieniędzy sprawia ci przyjemność.
- Bynajmniej. Po prostu wiem, że pojedziesz - mruknęła pod nosem, myśląc ewidentnie, że dziewczyna tego nie usłyszy. Ta wzięła po cichu głęboki oddech, po czym zacisnęła pięści, wbijając sobie paznokcie w skórę, aby nic więcej nie powiedzieć. Nie chciała tego ciągnąć, bo do niczego by nie doszło. Gdy jej mama miała zbyt dobry humor, po prostu nic nie dało jej się wytłumaczyć. Czas było sobie to powiedzieć - przegrała.
- Czyli załatwisz wszystko za mnie w związku z przeprowadzką?
- To, co uda nam się załatwić to zrobimy. Najważniejsze jest mieszkanie, bo już masz wszystko ustalone z uniwersytetem?
- Tak. Tylko pamiętaj, żeby mieszkanie nie było zbyt daleko od uczelni, bo będziesz mi stawiała transport.
- Wiem, Emilia, znam twoje okrucieństwo.
Tam nie było gorąco. Tam było zajebiście gorąco. Już na lotnisku czuła, że gdy tylko opuszczą budynek, to spłoną na miejscu.
- Ja stąd nigdzie nie idę. - odparła, cofając się dwa kroki do tyłu.
- O czym ty mówisz? - wcześniej rozpromieniona Liz spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- Jestem ubrana na czarno! Przecież ja nie dojdę nawet do tego zasranego autobusu!
Liz dała jej westchnięciem znać, iż jest to błahy problem i ruszyła w stronę obrotowych drzwi. Brunetka niechętnie poszła za nią, starając sobie wmówić, że jest tylko 25 stopni.
Kurwa, kurwa, kurwa!
To było słowo, które przeszło przez jej myśli najwięcej razy. Gdy weszły do autokaru, który miał ich dowieźć do Eloundy, czekała tam na nich kolejna niespodzianka - wszystkie okna były zamknięte na cztery spusty, a klimatyzacji zapewne to cacko nie posiadało. Liz rzuciła Emilii współczujące spojrzenie i odwróciła się do okna, aby podziwiać widoki. Dziewczyna wzięła z niej przykład i szybko zapomniała o temperaturze. Nigdy czegoś tak pięknego nie widziała. To miejsce było oazą spokoju. Ludzie zupełnie się nie spiesząc dążyli do swoich celów, kompletnie nie widząc już uroków miejsca swojego zamieszkania. To sprawiało, że czuła się stu procentową turystką. Ale nie przeszkadzało jej to zbytnio. Wybrzeża, o których Polska może sobie tylko pomarzyć, czysta woda - znów, jej ojczysty kraj może tylko podziwiać. Najlepiej z daleka, żeby nic nie zmajstrowali. Przejeżdżając krętymi pustymi drogami po których obu stronach piętrzyło się od drzew i piachu przez kilka metrów od drogi, czuła, że będzie to lato, które zmieni jej życie. Gdy uśmiech sam cisnął jej się na usta była gotowa przyjąć z otwartymi ramionami każdego rodzaju przygody i czekać aż wejdzie w życie scenariusz, który napisał jej los.
________________________________
Tak, tak, banalnie i zupełnie inaczej niż w prologu. Ale nie będę się tutaj mazgaić, chociaż oczywiście będzie tu tyle samo szczęśliwych momentów jak i tych drastycznie mniej przyjemnych. Mam nadzieję, że się nie zawiedliście, ale początki jednak są najgorsze ;/ Ten odcinek - żal dupę ściska. A! I dziękuję bardzo wszystkim, którzy skomentowali prolog - niesamowity start ;)
Spodobał mi się podkład muzyczny. Fajnie, że czerpiesz z takich kawałów, a najważniejsze, że podkład kleił się z tekstem.
OdpowiedzUsuńNarracja przypadła mi do gustu, nie jest bardzo nachalna, a jednocześnie potrafi zainteresować czytelnika.
Motyw troszkę oklepany (przyjazd z Europy do Stanów) ale nie ma co się czepiać, bo to sam początek, na pewno wyjdzie z tego coś interesującego.
Ciekawe jak będzie na tym ślubie, tam dopiero będziesz mogła wykazać cię talentem do opisywania miejsc i uczuć.
Podsumowując- miła lektura. Czekam na dwójkę. :)
+troszkę chaotyczny komentarz, chyba inaczej nie potrafię.
Może i pomysł oklepany, ale zawsze łatwiej do niego napisać całość ;D Także dla mnie nie ma znaczenia jak zaczyna się ich historia, ważne, że wzbudza zainteresowanie i chęć do czytania ;) Na razie nic się nie dzieje, ale to zrozumiałe, jest to dopiero początek, więc z niecierpliwością czekam na kolejny ;) Nie mogę się doczekać co będzie dalej! Podoba mi się Twój styl pisania i aż mnie skręca w środku, myśląc co wymyślisz ;D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji zapraszam na Chapter 2 ;)
Pozdrawiam ;*
WSZYSCY wiemy, że początki są najtrudniejsze, ale moim zdaniem radzisz sobie bardzo dobrze. Pomysł "początku" akcji od ślubu Tomo i Vicky- tego jeszcze chyba nigdzie nie było. Nie wiem czy już masz napisane kolejne rozdziały czy dopiero będziesz je pisać, czy masz już koncepcję i pomysły na dalsze losy i formę ich przedstawienia ale liczę na bardzo podniosłą, romantyczną i pełną opisów pięknej Krety atmosferę ślubu :D Ot takie moje malutkie oczekiwania hehe. Na prawdę fajny pomysł z tym ślubem już na samym wstępie, niby jeszcze nic się nie dzieje ale już jest napięcie i oczekiwanie, aż nabrałam ochoty sama pisać dalszy ciąg :D Pewnie dlatego, że ja strasznie niecierpliwa jestem i z tego powodu praktycznie nie czytam opowiadań jeszcze nie zakończonych lub w trakcie powstawania (już nie mówiąc o takim jak Twoje, które dopiero się zaczyna :)) a jednak tu trafiłam i trzyma mnie atmosfera którą tworzysz więc pisz... pisz szybko i dodawaj bo ja się tu niecierpliwię BARDZO :)
OdpowiedzUsuńP.S. Oczywiście, że mnie powiadamiaj o kolejnych rozdziałach.
Weny życzę i dużo czasu żeby było kiedy pisać :D Pozdrawiam.
Zgadzam się z poprzedniczką - akcji rozpoczętej od ślubu Vicky i Tomislava jeszcze nie było więc z chęcią całą imprezę zobaczę :D Chociaż też ciekawi mnie jak Liz poznała Vicky ;)
OdpowiedzUsuńRozdział gładko się czyta - bardzo mi się to podoba, ani razu nie byłam znudzona mimo że rzeczywiście początki są najtrudniejsze z całego opowiadania i przestań - ten nie jest zły! ;)
Niesamowita jest relacja między Liz a Em - już od teraz widać że główna bohaterka ma niesamowitą przyjaciółkę która jest w stanie nawet zadzwonić do jej matki by tylko wybrała się z nią na Kretę :D I oby się dobrze futrzakami zajmowały :P
I dziękuję za komentarz u mnie - aż mnie popchnął do dalszego pisania :) i nie mam 27, jeszcze nie ;D
pozdrawiam :)
mam dzisiaj chyba aż nazbyt dużo czasu i ogólnie dzień litości dla zwierzątek, tak sądzę, bo od bardzo dawna nie chce mi się czegokolwiek czytać... a co dopiero komentować. nie wiem, jak tutaj trafiłam, ale z reguły to jest tak "o, pierwszy (ewentualnie drugi, w porywach do trzeciego) rozdział, a, to mogę przeczytać", bo jak ich jest czterdzieści to siłą rzeczy nie bardzo chce mi się nadganiać. jak jest dziesięć to już mam problem tak ogólnie.
OdpowiedzUsuńtak więc dziś mi się zachciało. może na korzyść działa też to zdjęcie u góry i w miarę duże literki. odbiegam chyba od tematu, tak sądzę.
w gruncie rzeczy, to jeszcze niewiele mogę powiedzieć, pomysł jak pomysł, zawsze się może rozwinąć ciekawie. pożyjemy, zobaczymy. udało mi się tak odrobinkę poznać Emilię, taką drobną odrobinkę, czyli mam tutaj na myśli, że już od pierwszego chcesz nam pokazać typowe dla niej zachowanie i reakcje, nie wiem tylko jeszcze, dlaczego tak postępuje i dlaczego tak bardzo się opiera. ale się dowiem później, mam nadzieję.
drażni mnie bardzo tylko jedna rzecz. spotykam się z nią aż nazbyt często i zawsze mnie coś trafia, teraz jednak biorę dwa wdechy i już tłumaczę. zaimki typu ci, wam, twoich, które nas uczą pisać z dużej litery w listach w normalnym tekście piszemy z małej. wystarczy zajrzeć do jakiejkolwiek książki. więc pisz małe od następnego, proszę ;)
dodaję sobie do linków i czekam na kolejny.
pozdrawiam.
[tak, wiem, że gadałam od rzeczy.]
Rzeczywiście! Miałam absolutną rację, jeśli chodzi o styl twojego pisania. Bardzo zauważalna zmiana, jeśli o mnie chodzi. Sprawiasz, że czytając to, popadam w kompleksy i zagłębiam się w przekonaniu, że przy tym, moje chore monologi się chowają. Serio Sueno, piszesz rewelacyjnie. A jako, że wszyscy w końcu kiedyś dojrzewają, coraz bardziej wolę smakować już czegoś dojrzalszego, niż zwykłe nastolatkowe historie. Ugh, dlatego już tak dość mam swojego bloga! To tak na marginesie. Pomysł mi się podoba. Już uwielbiam styl bycia Elizabeth. E tam, i ja sądzę, że właśnie mimo, że to pierwszy rozdział, jest na serio ciekawy. Owszem, będzie jeszcze ciekawiej, ale jak na początek już wzbudziłaś ciekawość, przynajmniej we mnie ;)
OdpowiedzUsuńTakże tam pisz kolejny i to dwa razy dłuższy :*
Ojj tam przesadzasz. Fajny początek. Fajnie, że ma kogoś takiego jak Liz... Każda z nas ma taką swoją psiapsiółę za którą wskoczyłaby w ogień :) Czekam na kolejny rozdział i kolejną przygodę :D
OdpowiedzUsuńHej.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy tam jeszcze zaglądasz więc informuję tutaj, że przeczytała całe worlds-seventh-end i zostawiłam komentarz pod epilogiem :)
Pozdrawiam i czekam... :)
Hej.
OdpowiedzUsuńTo znowu ja.
Informuję, że pojawiła się u mnie nowa notka.
P.S. Informować Cie w komentarzach czy w spamowniku? :)
Co Ty opowiadasz?! Pierwszy rozdział wyszedł Ci naprawdę dobrze. Mogłabym nawet powiedzieć genialnie! Masz talent, piszesz ciekawie i w sposób, który można czytać. Chodzi mi tutaj o Twój zasób słownictwa i to, w jaki sposób używasz go w zdaniach. Dodatkowo rewelacyjny pomysł z tym ślubem i przeprowadzką do LA. Wiedziałaś, jak to wszystko rozegrać. Bardzo mi się podobało!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
Ps. Możesz mnie powiadamiać na blogu, jak Ci to nie przeszkadza. Ja nie mam nic przeciwko, będę wdzięczna :)
Jaki żal dupę ściska? Wyszło genialnie! Wow!!! Zaproszenie na ślub Tomo i Vicki... na pewno nie tego się spodziewałam, ale jestem bardzo mile zaskoczona ;D I jeszcze wyjechać do LA, żeby pilnować ich kotów - świetnie. Ogólnie świetnie wszystko opisujesz, aż miło i chętnie się czyta, i nim się obejrzysz niestety jest koniec rozdziału. Ogólnie to tylko pozazdrościć Emilii takiej Liz ;D
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuje... Informuj mnie o nowych. Pozdrawiam i zapraszam do siebie ;)
"- Na Kretę, GRUBASIE.", z koleżankami też tak do siebie mówimy :)
OdpowiedzUsuńZaczyna się fajnie, zwłaszcza, że wiemy już co czeka główną bohaterkę, więc na pewno jest to wciągający początek. Na pewno można pozazdrościć Emili takiej przyjaciółki. Fajnie się patrzy na ich przyjaźń, Liz jest pełna życia podczas gdy Emili jest zamknięta w sobie i cicha (jak to opisałaś w prologu). Ciekawa jestem tylko, co Em ma w sobie takiego, za co Liz ją lubi. Pewnie z czasem czytając się dowiem. :)Kończę i zabieram się za 2 rozdział. Dzięki tobie mam ochotę założyć ze swoimi opowiadaniami :D